S. MARIA MAŁGORZATA OD KRWI PRZENAJDROŻSZEJ PANA JEZUSA – JANINA LAUBE, odeszła do Boga w dniu 24 czerwca 2009r., w uroczystość Narodzin św. Jana Chrzciciela, przeżywszy 85 lat, w tym 44 w Złoczewskim Klasztorze Mniszek Kamedułek.
Urodziła się 27 września 1924 roku w Ostrowitem Prymasowskim, w diecezji Gnieźnieńskiej, w rodzinie głęboko religijnej. Wcześnie osierocona przez ojca, Adama Laube, którego już nie zapamiętała, całą swą miłość przelała na matkę, Marię z domu Szymańską, i na trójkę rodzeństwa. Z usposobienia radosna, towarzyska i od dziecka pracowita, we wszystkim starała się im pomagać, nie zaniedbując też nauki w szkole podstawowej, którą ukończyła z wynikiem bardzo dobrym. Niestety, wybuch drugiej wojny światowej, a także dająca już o sobie znać choroba oczu, przeszkodziły jej w dalszym kształceniu się. W wieku 16 lat została wywieziona na przymusowe roboty do Niemiec, skąd powróciła dopiero w 1946 roku.
Już jako młoda dziewczyna, Janina całe swe serce zwróciła ku Bogu. W 1948 roku, w Gdańsku, dokonała osobistego aktu poświęcenia się Sercu Jezusowemu. Nawiązując do tego wydarzenia, w swoim życiorysie sporządzonym w 1965 r., napisała: „Odtąd nie szukałam już zabaw, ale tylko drogi do kościoła. Zaczęłam już całkowicie stronić od światowych rozrywek. Rozczytywałam się w książkach religijnych i pod ich wpływem czułam coraz większy głód Boga. Praktykę uczestniczenia w codziennej Mszy św. i przyjmowania codziennie Komunii św. rozpoczęłam w 1949 r. w Poznaniu. Życia zakonnego zapragnęłam w 1950 r.” . W tym też roku, w wieku 26 lat, wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Pasterek. Odnawiająca się choroba oczu nie pozwoliła jej jednak tam wytrwać. Bóg miał wobec niej inne plany. Powoli je rozpoznawała, pracując w sklepie jako sprzedawczyni, którą wszyscy cenili i lubili. Wciąż rosło w niej pragnienie, aby – jak sama pisze – „w większym umartwieniu, w odosobnieniu od świata wieść życie wyłącznie dla Boga. Tym razem – wyznaje – pociągały mnie tylko zakony kontemplacyjne”.
Do Klasztoru Mniszek Kamedułek w Złoczewie wstąpiła w 1965 roku, po cudownym – jak wierzyła i wielokrotnie to powtarzała – uzdrowieniu z choroby skóry twarzy, która uniemożliwiała jej wcześniejsze zrealizowanie pragnień. Uzdrowienie to przypisywała wstawiennictwu Ojca Pio, umacniając się w przekonaniu, że Pan Bóg powołuje ją do życia kontemplacyjnego. 15 sierpnia tego samego roku, po ukończeniu postulatu, Janina otrzymała habit zakonny i nowe imię: Siostra Maria Małgorzata od Przenajdroższej Krwi Pana Jezusa. 16 sierpnia 1967 roku złożyła pierwszą profesję, a 15 sierpnia 1972 r. – profesję wieczystą.
Siostry zapamiętały ją jako osobę pogodną, radosną, bezpośrednią, towarzyską, o żywym temperamencie. Podkreślają zwłaszcza jej prawość, szlachetność i szczerość. Nie schlebiała nikomu – zawsze mówiła tylko prawdę. Nigdy do nikogo nie żywiła urazy. Potrzebując organicznie kontaktu z drugim człowiekiem, zawsze była gotowa do dialogu, do przebaczenia, do pokornej prośby o zrozumienie własnych racji.
Tę swoją otwartość na drugiego człowieka s. Małgorzata potrafiła wykorzystać dla prawdziwie apostolskiej służby ludziom, co stało się widoczne podczas jej licznych pobytów w szpitalach. Wszyscy, których tam spotkała, kochali ją i szanowali, utrzymując potem przez długie lata żywy kontakt z naszym klasztorem.
Przede wszystkim jednak charakteryzowało Siostrę Małgorzatę głębokie rozmodlenie, widoczne od pierwszych chwil życia zakonnego. Wspólna modlitwa liturgiczna stanowiła rzeczywiste centrum jej życia. Starała się nigdy jej nie opuszczać, nawet wtedy, gdy już była chora, a prawie niewidzące oczy uniemożliwiały korzystanie z brewiarza. Po wspólnym oficjum zawsze pozostawała w kaplicy i długo modliła się w ciszy i skupieniu. Przychodziła też do kaplicy wielokrotnie w ciągu dnia, a nawet nocy. Podejmowała liczne posty, umartwienia i pokuty – najczęściej w określonych intencjach, gdyż swoją modlitwą starała się obejmować wszystkie sprawy bliskich jej osób oraz całego Kościoła i świata. W tym właśnie celu słuchała niekiedy katolickich rozgłośni radiowych, przekazując potem wspólnocie ważne dla wszystkich intencje modlitewne. Wszystkie sprawy, własne i cudze, powierzała umiłowanemu nade wszystko Najświętszemu Sercu Jezusa oraz Matce Bożej, którą uważała za swoja Przewodniczkę w drodze do nieba, a także wstawiennictwu świętych, spośród których szczególną czcią i miłością darzyła św. Józefa. Miała też wielkie nabożeństwo do dusz w czyśćcu cierpiących.
Jako swą umiłowaną oblubienicę, Pan Bóg dotknął Siostrę Małgorzatę cierpieniem, które znosiła przez wiele lat. Różne choroby zaczęły ujawniać się niemal natychmiast po ślubach wieczystych. Wszystkie przyjmowała z pokornym poddaniem się woli Bożej. Pragnęła dźwigać krzyż w cichości, do końca życia, nie uchylając się od niego i ofiarowując wszystko Bogu dla zbawienia świata. Pan Bóg pocieszał ją niekiedy, pozwalając oglądać owoce tych ofiar, widoczne chociażby w nawróceniach osób, za które się modliła. Często jednak musiała uginać się pod krzyżem w ciemności i poczuciu słabości własnego ciała. Przychodziła jej wtedy z pomocą naturalna skłonność do widzenia dobra w innych i w sobie oraz świadomość, że służy Bogu z całego serca, tak, jak potrafi i na ile Pan Bóg jej pozwala. Jak mogła, starała się nie sprawiać nikomu kłopotu, robiąc wszystko wokół siebie samodzielnie, utrzymując idealny porządek i czystość w klasztornej celi, modląc się nieustannie o to, by nie musiała być dla nikogo ciężarem. Wielokrotnie powtarzała, że jest gotowa stanąć przed Bogiem i pragnie tego z całego serca.
Ostatnia choroba dopadła ją w czasie modlitwy. Zasłabła nagle w kaplicy, podczas porannego oficjum, nie tracąc jednak ani na chwilę przytomności. Wezwana natychmiast karetka pogotowia odwiozła ją do szpitala w Sieradzu, gdzie okazało się, że doznała rozległego zawału serca. Leżąc na sali intensywnej opieki medycznej miała pełną świadomość tego, że ważą się losy jej życia i śmierci. Z obecną przy niej siostrą rozmawiała pogodnie, wyznając, że pragnie spotkania z Bogiem. Po odejściu siostry nagle przyszedł kryzys, którego nie powstrzymała intensywna reanimacja i nastąpił zgon. Pan Bóg spełnił największe pragnienie s. Małgorzaty – umarła w uroczystość czczonego przez siebie św. Jana Chrzciciela, w środę, która tradycyjnie poświęcona jest św. Józefowi, w czerwcu – miesiącu Najświętszego Serca Jezusowego, tuż przed 15-tą – Godziną Miłosierdzia Bożego, jej pogrzeb wypadł w dniu liturgicznego wspomnienia Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Te wszystkie okoliczności stanowią wyraźny znak Bożego w niej upodobania. Kiedyś, na początku życia zakonnego, Siostra Małgorzata napisała: „Chcę pójść odważnie śladami Chrystusa Pana – odważnie, gdyż idę z Matką Najświętszą i niepodobna, bym z Nią nie trafiła na spotkanie się z Bogiem”. Wierzymy, że tak właśnie się stało i że nasza Kochana Siostra ogląda twarzą w twarz swojego Oblubieńca, od którego nic już nie może jej oddzielić.