Siostra Maria Anna od Ducha Przenajświętszego – Aniela Kozioł, córka Stanisława i Agnieszki z domu Jagocha, urodziła się 22 lipca 1925 r. w Wołowicach – parafia Czernichów – niedaleko Krakowa, jako przedostatnia z dziewięciorga rodzeństwa. W sierpniu tegoż roku, w kościele parafialnym, przyjęła sakrament chrztu, a w 1942 r. – bierzmowania. Większość spośród jej braci i sióstr Pan Bóg zabrał do siebie wcześnie, podobnie jak Matkę, która zmarła na zapalenie płuc, gdy Aniela miała 17 lat. Do dziś żyje siostra Róża, która wraz ze swoją rodziną, utrzymuje z Klasztorem stały kontakt. Rodzina, choć uboga, była dobra, prawdziwie pobożna i – jak zaświadcza Proboszcz z Czernichowa – bardzo ceniona w Parafii; był też w rodzinie kapłan – Salezjanin.
Aniela od najwcześniejszych lat zwracała uwagę swoją powagą, skupieniem, cichością i małomównością. Cechy te w pewnym tylko stopniu wypływały z natury dziewczyny; jak wynika z opinii znających ją Kapłanów, były raczej rezultatem jej niezwykłej pobożności i skoncentrowania na Panu Bogu. Co niedzielę przystępowała do sakramentu pokuty i Eucharystii; nieraz także w tygodniu, mimo iż do najbliższego kościoła w Skawinie miała 5 kilometrów. Co roku, na odpust, udawała się z pielgrzymką do Kalwarii (4 godziny w jedną stronę), gdzie brała czynny udział w procesji: „widocznie – pisze Proboszcz ze Skawiny – Ojcowie Bernardyni uważali ją za godną tego wyróżnienia”.
Wszystko to dlatego, iż od młodości pragnęła służyć Jezusowi. Na jakiś czas przed wstąpieniem do klasztoru tak pisała do ówczesnej Przeoryszy: „Od tej chwili, w której się pożegnałam z Przewielebną Matką i Kochanymi Siostrami, żyję tylko tą tęsknotą, aby znów złączyła nas ta wielka Miłość Najświętszego Serca Jezusowego, ukrytego w Przenajświętszym Sakramencie Ołtarza, ten Jezus, który w jedną rodzinę pragnie złączyć cały świat […] Pragnę wejść za te mury i żyć jak najwierniej i najwięcej miłością. […] Nic więcej nie pragnę, jak poznać wolę Boga, bo nie habit uświęca człowieka, tylko łaska spełnienia woli Bożej […] Wiem, że życie w klasztorze nie płynie po różach, ale na każdym kroku można stanąć na ostre ciernie. Jednak, kto idzie w tę drogę, niech się stara ją uściełać kwiatami, aby gdy Jezus stanie wpośród nas, nie stanął na ciernie, ale na róże, bo cierni to ma dosyć teraz w całym rozkołysanym świecie.” Słowa te świadczą zarówno o umiłowaniu nade wszystko Chrystusa, jak też o trzeźwym i radykalnym podejściu do życia i do wiary. Te cechy były widoczne potem w całym zakonnym życiu Siostry Anny.
Do Klasztoru Mniszek Kamedułek w Złoczewie Aniela wstąpiła 1 marca 1951 r. W dniu 6 listopada tegoż roku otrzymała habit zakonny i imię: s. Maria Anna od Ducha Przenajświętszego. Rok później, 2 listopada 1952 roku, złożyła pierwsze śluby zakonne, a po trzech latach, 7 listopada 1955 r. – profesję wieczystą.
W klasztorze, od początku odznaczała się cichością, posłuszeństwem i pokornym pełnieniem wszystkim powierzanych jej obowiązków. Była niezwykle pracowita. Nie lękała się żadnego trudu – wprost przeciwnie: sama go szukała i brała na siebie, by ulżyć innym. Pracowała z poświęceniem i prostotą ducha – wyłącznie dla Bożej chwały, nie licząc na inną nagrodę, niż tę w niebie. Pomimo powagi i pewnej surowości (zwłaszcza względem samej siebie), miała w sobie wielkie pokłady wewnętrznego ciepła, dobroci i troskliwości. Wkładała je we wszystko, co robiła – czy to w gotowanie (a gotowała bardzo dobrze), czy w pracę na polu lub w oborze, czy w jakikolwiek inny obowiązek. Nigdy nie szukała uznania i nie oczekiwała pochwał. Nie eksponowała swoich poglądów i nie upierała się przy swoim zdaniu, co najwyżej skromnie ujawniając swoje myśli. Potrafiła słuchać innych i udzielić mądrej rady, a gdy widziała, że ktoś błądzi, nie wahała się z całą delikatnością ukazać mu tego i naprowadzić na właściwą drogę. Choć była prostą i niewykształconą siostrą, szanowali i kochali ją wszyscy wokoło. Wielką miłością darzyły też Siostrę Annę zwierzęta, którymi się opiekowała.
Uwagę otoczenia zwracało jej rozmodlenie. Modliła się pracując, a także w czasie przeznaczonym na odpoczynek. Siostry obserwujące ją w kaplicy miały nieraz wrażenie, że rozmawia z Kimś obecnym i żywym – tak była skupiona i taki blask był w jej oczach. W szczególny sposób umiłowała modlitwę różańcową. Odmawiała ją dosłownie do ostatniej godziny swego życia.
W 1990 roku nie zawahała się podjąć wielkiego i trudnego wyzwania, jakie postawił przed nią Pan Bóg: Choć nie była już młoda, wraz z dwiema innymi siostrami, wyjechała do Klasztoru Mniszek Kamedułek w La Seyne sur Mer we Francji, by wesprzeć personalnie tamtejszą wspólnotę, cierpiącą na brak powołań. Gorący klimat śródziemnomorski, nadmiar obowiązków wynikających z braku rąk do pracy, obcy język i zwyczaje, samotność w obcym kraju – wszystko to przyjmowała, jak zawsze, z pogodą ducha i głęboką wiarą. Choć sił ubywało, przez ponad 16 lat trwała tam gdzie ją Pan Bóg postawił. Pragnęła powrócić, ale nigdy o to nie prosiła, wiedząc iż we Francji jest potrzebną.
Pan Bóg sam spełnił to głęboko ukryte pragnienie, jednak jak to często bywa, w sposób trudny po ludzku do przyjęcia: Dostała udaru mózgu i wpół sparaliżowana, w 2006 roku powróciła do Złoczewa na wózku inwalidzkim. Historia jej choroby jest równie prosta, a zarazem heroiczna, jak całe wcześniejsze życie: Całkowicie zdana na innych, s. Anna z pokorą przyjęła krzyż bezradności i zależności. Nikt nie usłyszał z jej ust skargi czy wyrazów niezadowolenia. Najbardziej krępujące posługi odbierała z dziecięcą prostotą i naturalnością. Choć zmieniały się usługujące jej siostry, każdą traktowała z tą samą dobrocią i łagodnością, zgadzając się na wszystko i za wszystko dziękując. Jak gdyby nie dostrzegała swojego cierpienia, widząc jedynie potrzeby innych i nieustannie się o nich troszcząc.
W ciągu prawie sześciu lat choroby ani na chwilę nie przestawała się modlić. Nie rozstawała się z różańcem. Zauważyłyśmy prędko, że Pan Bóg spełnia wszystkie prośby polecane Mu przez Siostrę Annę. Powierzałyśmy więc jej najtrudniejsze, a nieraz całkiem beznadziejne sprawy. Nie mogłyśmy wyjść z podziwu, gdy rozwiązywały się jakby same. Nie miałyśmy wątpliwości, że s. Anna musiała być bardzo miłą Bogu i cieszyć się szczególną opieką Matki Najświętszej.
Na kilka miesięcy przed śmiercią, w Triduum Paschalne 2011 roku, s. Anna bardzo przeżyła obecność w klasztorze cudownej kopii Jasnogórskiego Obrazu wędrującej po diecezji Kaliskiej. W swoim wózku na kółkach spędziła wówczas przed nią długie godziny i choć nie praktykuje się tego, ona jednak mogła dotknąć powierzchni cudownego Obrazu. Widzimy dziś w tym fakcie jakby zawarcie przymierza, które dopełniło się w przededniu śmierci. S. Anna zaczęła bowiem słabnąć coraz bardziej, jakby stopniowo gasnąc. Nas dwa dni przed Uroczystością Wszystkich Świętych, zaczęła się agonia. Wtedy właśnie Matka Boża, wracając z Kalisza na Jasną Górę w towarzystwie Księdza Biskupa Teofila i innych Kapłanów, zajechała raz jeszcze do Klasztoru. S. Anna już nie mogła Jej zobaczyć, ale otrzymała Jej błogosławieństwo z rąk Biskupa. Umocniona nim, spokojna i jakby jaśniejąca, odeszła do Pana w nocy z 30 na 31 października 2011 roku, na 3 dni przed rocznicą swoich zakonnych ślubów, w przeddzień Uroczystości Wszystkich Świętych. Wszyscy, którzy ją znali, nie mają wątpliwości, że jest już z Nimi w Niebie i stamtąd wypraszać będzie dla nas łaski.